piątek, 13 kwietnia 2012

M31- Kolejna klapa protestów w sosie "alterglobalistycznym"?

Czytając dyskusję jaka się wywiązała po 31 marca jak i wiedząc mniej więcej co się działo w trakcie organizowania tej wspaniałej imprezy, chciałbym się podzielić moją opinią na temat kilku jak widać palących problemów sądząc po tonie w jakim odbywa się dyskusja.

Część osób zarzuciła protestowi, że brała w nim zdecydowanie za mała liczba osób. Dla mnie argumenty tego typu są czymś zupełnie pozbawionym sensu. Pozwolę sobie tylko na przypomnienie, że największy protest "radykalnej lewicy antykapitalistycznej" jak to niektórzy ładnie nazywają, który się odbył w 2008 jeśli się nie mylę, w którym uczestniczyło całe spektrum lewicy kanapowej i masa śmiesznych organizacji z kosmosu liczył 400 osób.
Z drugiej strony pojawiają się zarzuty że skłotersi, a konkretnie osoby które przyszły na demo w obronie Elby nie stawiły się na Dzień Gniewu. Jednym słowem wygląda to tak, że mamy głęboko gdzieś frekwencję ale jednocześnie pojawiają się zarzuty i żal do masy osób o nie stawienie się na protest.

Po pierwsze, Dni Gniewu były organizowane przez ZSP i zaprzyjaźnione organizacje lokatorskie (KOL i Akcja Lokatorska). Masa osób które uczestniczyły w demie w obronie Elby to osoby, które nie mają pojęcia i w życiu nie słyszały o podobnej organizacji jak ZSP i prawdopodobnie też o jakichkolwiek innych organizacjach nie związanych z głównym nurtem polityki parlamentarnej.
Równie logiczne jak zarzucanie osobom, które uczestniczyły w demonstracji w obronie Elby czegokolwiek jest postawienie zarzutu wobec wszystkich osób które uciska kapitalizm w postaci umów śmieciowych, śmiesznie niskich zarobków i braku jakiegokolwiek zabezpieczenia socjalnego, których w końcu tematy demonstracji jak najbardziej dotykają a jednak nie przyszły.

Po drugie należy zwrócić uwagę że grupy osób "organizujących skłoty" jeśli mogę to tak nazwać, nie są jedyną grupą której zabrakło na demonstracji. Może należy sobie zadać pytanie gdzie są wszystkie osoby, które były kiedyś w ZSP i tajemniczo zniknęły z tej organizacji. Gdzie są osoby które tworzyły kiedyś działającą sekcję edukacyjną. Gdzie są wszyscy pracownicy OTTO i innych agencji pracy, którym ZSP pomogło. Gdzie są związkowcy Sierpnia i Solidarności, z którymi ZSP się solidaryzowało. Gdzie są wszyscy lokatorzy których liczba sięga na pewno powyżej 1000, którzy przewinęli się przez infoshop na Targowej a nie przyszli w podobnej liczbie na Dzień Gniewu. Jest to masa osób, która nie ma nic wspólnego z subkulturą a jednak z jakiegoś powodu nie przyszła.

Może problem leży gdzie indziej niż w tym że skłotersi to capy, których obchodzi tylko chlanie i subkultura. Może problem leży gdzie indziej niż w tym że ktoś na pewno musiał się na kogoś obrazić z nie wiadomo jakich przyczyn i od tego momentu chodzi obrażony i nie przychodzi na demonstracje.
Być może zawiniło całe podejście do organizowania tego wydarzenia. Skoro liczba rozklejonych plakatów względem ilości osób uczestniczących wynosiła 10:1 i olbrzymia ilość pieniędzy została wyrzucona w błoto a do tego wiele osób straciło zupełnie swój czas w ramach reklamowania tego protestu, to może dało by się pomyśleć chociaż trochę przed organizowanie kolejnej demonstracji aby może coś jednak zmienić.

Po pierwsze jak spojrzymy na demonstrację w obronie Elby czy na demonstrację przeciwko podniesieniu wieku emerytalnego przed Sejmem, w której uczestniczyło kilkadziesiąt tysięcy osób możemy łatwo zauważyć, że są to demonstracje dotyczące bardzo konkretnej sprawy. Oczywiście trudno porównać skalę demonstracji organizowanych przez główne związki zawodowe a demonstracjami organizowanymi przez ruch anarchistyczny, ale w nich też obowiązuje zasada, że większe jest zainteresowanie w sprawie demonstracji dotyczących konkretnych projektów i zmian niż tymi dotyczącymi spraw bardziej ogólnych (jak protest z okazji zjazdu Europejskiej Partii Ludowej)

Dzień Gniewu oraz cały 31 Marca w Europie był protestem nie związanym z jakąkolwiek okazją. Był protestem przeciwko ogólnej polityce broniącej kapitalizmu i wyzyskującej biednych. Jeśli 31 marca w tym Dzień Gniewu miały się przeciwstawić czemuś konkretnemu to na pewno osoba z ulicy nie zrozumiała jakiej konkretnej sprawy to miało dotyczyć.
Minęły dni kiedy organizowano protesty alterglobalistyczne, z których wynikało absolutne zero. Owszem, można i nawet należy organizować protesty przeciwko G8 czy G20, czy przeciwko aktualnemu systemowi ekonomicznemu, ale trzeba sobie zdawać sprawę że tego typu protesty będą miały zawsze charakter bardziej symboliczny i teatralny i nie wszystkie osoby będą miały ochoty wyciskać swoje soki życiowe dla czegoś tak bezproduktywnego.

Dzień Gniewu nie jest jedynym, który nie przyciągnął jakiejś imponującej rzeszy ludzi z ulicy. Podczas antykongresu w Katowicach przyszło trochę ponad 20 osób.
Wracając do początku. Problem nie leży w tym, że na demonstrację przyszło mniej osób. Nie ma czegoś takiego jak demonstracja za mała bo każda nawet dwuosobowa pikieta jest ważna. Chodzi o to aby nie mieć pretensji do osób, a zwłaszcza tych które nie wiedziały, nie wiedzą i prawdopodobnie w przyszłości się nie dowiedzą że akurat 31 marca miała miejsce demonstracja organizowana przez organizację zajmującą się sprawami społecznymi, która przecież nie ma na te sprawy monopolu, która była przeciwko wszystkiemu czyli przeciwko niczemu łopatologicznie to streszczając.

Kolejny problem i to poważny to tryb w jakim podejmuje się decyzje wewnątrz ZSP o organizowaniu czegokolwiek i sposobie wydawania pieniędzy. Być może byłoby mniej frustracji, gdyby nie fakt że działa się "na pałę" bez pytania kogokolwiek o zdanie, czego jedynym efektem jest to że jeszcze mniej osób ma ochotę w takiej atmosferze cokolwiek współtworzyć i że marnuje się czyjąś oraz swoją energię na nic.

J. Hernández

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Dni gniewu społecznego w Warszawie

Walka zaostrza się na wszystkich frontach. Bezkarność i arogancja urzędników osiąga coraz większe rozmiary. Nasila się zmasowany atak na prawa pracowników, lokatorów, studentów, pacjentów, bezrobotnych, imigrantów i wykluczonych poza nawias społeczeństwa. Wdrażane są przygotowywane od lat reformy. Przez wiele lat czekano na właściwy moment, badano grunt, sprawdzano jak daleko władza może się posunąć, jak bardzo można sponiewierać i pozbawić godności społeczeństwo, jak dalece uda się sprowadzić masy do stanu zbydlęcenia.
 
Wyrosło całe pokolenie osób, które nigdy nie znały stałej umowy o pracę, zostały pozbawione płatnych urlopów i zwolnień chorobowych i dostępnych studiów. Pokolenie osób, które nie zazna spokoju na emeryturze – zbyt niskiej by przeżyć. Nie ma litości dla osób starszych - czynsze w lokalach komunalnych zaczęły przewyższać wysokość emerytur, a gminy czekają tylko, by dziesiątki tysięcy lokatorów komunalnych w starszym wieku przeprowadziło się na cmentarz. Celem jest zwiększenie zysków i profitów dla wciąż kurczących się elit, bez względu na koszta społeczne...

http://dnigniewu.blogspot.com/
http://zsp.net.pl

sobota, 19 marca 2011

Prostytutki, handlarze narkotyków, anarchiści i murzyny. Poradnik dla obsranego ze strachu polskiego turysty.



Ostatnio w ramach fazy zainteresowania demagogią i kiepskim dziennikarstwem, przeczytałem na Onecie artykuł Marcina Kasprzaka pod tytułem "Dzielnice o złej reputacji". W nim autor opisuje osiem dzielnic miast, które według niego są najbardziej przerażającymi miejscami jakie można sobie wyobrazić dla biednego, zdezorientowanego polskiego turysty mieszkającego w swoim rodzimym mieście zapewne w jakimś patogennym osiedlu zamkniętym.

Wybrane dzielnice to berliński Neukölln, Wilda w Poznaniu, Izmajłowo w Moskwie, paryskie Barbes, znana nam wszystkim kopenhaska Christiania, La Mina w Barcelonie, okolice placu Omonia w Atenach oraz placu Garibaldiego w Mediolanie.

Autor wykazując się swoim polotem literackim, zastosował prosty aż powiedziałbym głupi trik prostackiego utożsamiania przestępczości z imigracją. Tam gdzie nie ma imigrantów winni są cyganie zamieszkali od setek lat (Barcelona). A w miastach gdzie nie ma specjalnie dużo imigrantów ani cyganów takich jak Poznań panuje totalna schizofrenia i tak naprawdę nie wiadomo na co dokładnie zwalić winę wszechobecnego syfu i nędzy.
Jakimś trudnym zestawieniem okoliczności, autor ma dosyć spore problemy w dostrzeżeniu (za co go nie winię, gdyż jedyne co przez to zrobi to dołączy do licznego grona kiepskich pismaków) prostej korelacji między przestępczością a biedą a dokłaniej korelacją nędzy ze stopniem obecności pewnego systemu ekonomicznego, który ją wywołuje.

Kontrapunktem do syfu opisanego przez autora są oczywiście zgentryfikowane, nudne i drogie centra miast w których nie ma co robić. Centrum miasta dla klasy średniej to miejsce gdzie można wypić kawę za 7 zeta, zjeść lunch za 30 złotych i zrobić zakupy w Złotych Tarasach o ile pospólstwu w osobie kasjerek nie włączy się egoistyczny instynkt roszczeniowy i nie będą chciały zakończyć pracy zgodnie z obowiązującym podobno prawem po 8 godzinach. Istnieje jednak pewien mit jeżeli chodzi o "lepsze" dzielnice, związany z ich domniemaną mniejszą przestępczością.
O ile drobna przestępczość w postaci złodziejaszków i wandali niszczących przystanki tramwajowe jest większa w tzw. "gorszych" dzielnicach, to nijak się to ma do stopnia przestępczości zorganizowanej obecnyego w "lepszych" dzielnicach.

Cała północno-praska menelnia bezkonkurencyjnie przegrywa pod względem ilości obrotu brudnymi pieniędzmi z największym burdelem, plantacją zielska i jednocześnie targiem skradzionych samochodów jakim jest Ursynów, który pełni równorzędnie funkcję sypialni dla nudnej, zesztywniałej, biurowej klasy średniej oraz przyjezdnych ze wszystkich zadupi Polski, zaniżających przez swoje lizodupstwo i tak już chujowe zarobki, aktywnych młodych kretynów aspirujących na stanowisko wicedyrektora korporacji.
Cała histeria związana z "niebezpiecznymi" dzielnicami i bezpieczeństwem wogóle jest poprostu śmieszna. Ludzie kupują sobie jakieś badziewia w postaci np. większego telewizora, który zajmuje połowę ich mikroskopijnego mieszkania i w ten sposób się dowartościowują. Stawiają umowną barierę, odcinają się od biedaków, ogólnie opisywanych jako nieudaczników życiowych, którymi sami są.

Ostatnio byłem w Wałbrzychu u znajomych. Byłem już tam wcześniej. Wiedziałem że jest tam bida z nędzą, totalny syf, itd. Jednak tym razem przyszło mi wysłuchać całego dyskursu o tym jak w Wałbrzychu grasują jakieś bandy okradające przechodniów i chuj wie co jeszcze. Przeżyłem 20 lat w najkrwawszym mieście w Ameryce Południowej i na warszawskiej Pradze, ale pomyślałem, że nie będę sie mądrzyć, więc idąc w nocy miałem totalny dupościsk, przechodząc koło kogoś miałem wrażenie że jestem obserwowany i byłem tak wyczulony na wszystko że nie byłem w stanie normalnie stawiać kroków.

Po powrocie oczywiście zdałem sobie sprawę, że zachowywałem się jak idiota i babcię kolegi miałem ochotę wysłać do diabła. Mógłbym naprawdę napisać książkę albo zostać dziennikarzem Onetu i opisywać moje heroiczne przygody w Niebezpiecznej drodze na przystanek. Tylko za 50 zł. Javier Hernández doradza- Najniebezpieczniejsze przejścia dla pieszych w stolicy albo Najniebezpieczniejsze kible w stolicy- chcesz bezpiecznie srać?- kup teraz! czy cokolwiek w tym stylu.

Myślę że byłby naprawdę dobry popyt w obecnej rozhisteryzowanej publiczności babciano-dziennikarskiej. Japiszońskiej. Nudno-biurowej.

Trzeba mieć się na baczności wobec grasujących imigranckich band wychodzących z wejści do zamkniętych kopalni.
J.H
http://gniew-ludu.blogspot.com

piątek, 26 listopada 2010

O mitach spółdzielczości i o hostelu "Emma"

Kilka dni temu w Warszawie został otwarty hostel "Emma", który działa na zasadzie spółdzielni prowadzonej przez pracowników. Pod newsem o otwarciu napisałem komentarz o tym że jedyne co można życzyć to wysokich pensji pracownikom, bo reszta osób oprócz przyjezdnych burżujów nic z tego nie będzie miała.

Później pojawiły się komentarze o tym, że 180 złotych za noc to nie tak drogo, bla bla bla i tak dalej. Być może rzeczywiście nie jest aż tak drogo jak w normalnym warszawskim hotelu. W sumie mnie też stać na kilka dni w takim miejscu za oszczędności z kilku miesięcy, tyle że osobiście nie lubię wydawać pieniędzy w błoto i za tą kwotę wolę spędzić tydzień albo więcej czasu za granicą u znajomych w dużo lepszych warunkach.

Mniejsza z tym. Podstawowym problemem jest orgazmiczny zachwyt jaki niektóre osoby dostają na słowo "spółdzielnia". Pojawiają się argumenty że "nie ma tam szefów". Tak się składa że ja też "nie mam szefów" dając prywatne korepetycje, ale musiał bym być naprawdę głupi aby stwiedzić że to powoduje, że jestem jakoś "poza" systemem kapitalistycznym.
Kapitalizm to trochę bardziej skomplikowany system niż tylko to, że szef zabiera ci większość pensji. W kapitaliźmie jesteśmy okradni po pierwsze w postaci tego co zabiera nam szef podczas pracy, po drugie kupując produkty po cenach kilkakrotnie wyższych niż kosztuje ich wyprodukowanie a po trzecie- i to jest najbardziej szkodliwy czynnik- przez wykonywanie prac, które tak naprawdę nie przynoszą żadnej korzyści ani materialnej ani że tak powiem "duchowej", jak było by w przypadku sztuki. Jest to koszt alternatywny całego systemu kapitalistycznego, którego nie da się policzyć.

W tym koszcie alternatywnym wchodzi praca wszystkich osoby, które pracują w marketingu, bankowości, siłach przymusu utrzymujących sztuczny porządek kapitalistyczny. Również można podliczyć niewykonywaną pracę, którą nie mogą wykonywać osoby bezrobotne mimo że by chciały. Wchodzę ja jak i ludzie z hostelu Emma, którzy moglibyśmy pracować w czymś bardziej pożytecznym dla ogółu.

Tak jak ja udzielam korepetycji tylko dzięki temu, że w Polsce jest gówniany system edukacji, który zamiast pozwalać dzieciakom cieszyć się życiem, to zadaje im prace do domu, przez to produkuje masę zdyscyplinowanych debili, którzy później będą posłusznie lizać dupsko szefowi i pracować w nadgodzinach. Tak hostel "Emma" czy, wogóle samo pojęcie "hostelu" istnieje dlatego że nie ma żadnego systemu jakichś schronisk młodzieżowych a większośi osób nawet się nie śni ze względów finansowych, aby przenocować w hotelu, więc muszą się gnieździć w takim zatłoczonym gównie.

Nie ma się co czepiać osób, które tam pracują. Każdy musi jakoś zarobić na życie. Jeden pracując w banku, drugi dając korepetycje dzieciakom z bogatych domów, inni organizując hostel dla burżujów. Ale też nie ma co robić z tego jakiejś nie-wiadomo-jakiej rewolucyjnej inicjatywy, bo nic szczególnego w niej nie ma.

Inna rzecz, która wyjątkowo nie przypada mi do gustu to wykorzystywanie zarówno przez prywatne biznesy typu Falanster jak i spółdzielnie takie jak Cykloza czy teraz "Emma", tzw. "alternatywnego" wizerunku i wyłudzanie darmowej reklamy na portalach takich jak CIA. Jak ktoś ma biznes to niech płaci w jakimś odpowiednim miejscu za reklamę i tyle. Nie widzę powodu aby faworyzować knajpy prowadzone przez ludzi z "środowiska", względem innych spółdzielni (a spółdzielnie nie są znowu czymś aż tak bardzo rzadkim)- tylko dlatego że organizują jakieś paskudne wegańskie obiadki i puszczają trochę mniej komercyjny film.
Tym bardziej nie ma co promować "alternatywnych" knajp, które jak by nie patrzeć doskonale wpisują się w strategię gentryfikacji. Wiadomo jest że dla japiszonów lepiej aby była "alternatywna" knajpa, która być może kiedyś zostanie opisana w dziale kulturalnym "Gazety Stołecznej" niż jakiś zapaskudzony spożywczak czy, o zgrozo zlitujcie się nad nami- sklep mięsny.

Nie od dzisiaj wiadomo że tworzenie inicjatyw "na obrzeżach" systemu kapitalistyznego nic nie daje i większość takich inicjatyw albo bankrutuje albo zostaje wciągnięta do środka i staje się kolejnym miejscem wyzysku czy wykluczenia np. ze względu na wysokie ceny.
Walkę z kapitalizmem prowadzimy całościowo bo w całości dotyczy on naszego życia.
Zamiast cieszyć się otwarciem nowej knajpy, zadowolony będę wtedy, gdy nie będę słyszeć debilnych argumentów od nazywających samych siebie syndykalistami, że domaganie się 20 zł na godzinę od szefa w miejscu pracy jest czymś obciachowym bo wygląda jak haracz, zadowolony będę kiedy dzieciaki zaczną się buntować przeciwko zadawaniu pracy domowej i ich rodzice będą robić awantury w szkole zamiast wyrzucać kasę na korepetycje i wtedy gdy ludzie będą uciekać bez płacenia z "Emmy" oraz miejsc takich jak Cykloza.

Javier Hernández

środa, 17 listopada 2010

Palikot antyfaszystą roku 2010 czyli omyłkowe głupoty popełniane przy blokowaniu nacjonalistów

Tekst ten zamieściłem na blogu kilka dni temu, ale musiałem zdjąć bo prawdopodobnie z powodu zbyt wielkiej liczby wulgaryzmów nie spodobał się pewnej części publiczności. Zamieszczam go więc teraz ponownie w bardziej przystępnej formie z pewną aktualizacją związaną z dynamicznie rozwijającą się sytuacją związaną z opinią Gazety Wyborczej na nasz temat. 

Tegoroczna blokada faszystów tudzież nacjonalistów, między nami mówiąc prawackich zjebów miała dosyć liczne poparcie. Na tyleż liczne że pojawiły się na niej całkiem niespowdziewane elementy. Niespodziewane do tego stopnia, że w pewnym momencie kiedy padły słuchy że przez stronę kościoła po prawej przechodzą ci z drugiej strony, kolega związany z lokalnym ruchem anarchistycznym zaufał swojemu instynktowi i doświaczeniu w rozpoznawaniu prawackich pysków, który niestety go zawiódł bo zaatakował przez pomyłkę transparent jednego z wielbicieli jednej z najbardziej populistycznych partii w obecnej nowoczesnej Polsce. Po kilku minutach (po tym jak został wywalony za pysk z blokady i wzięty pewnie za jakiegoś agenta KGB) sprawa się wyjaśniła i wszystko zakończyło się na grzecznej wymianie słów z palikotowcami.
Ja natomiast dowiedziałem się niewątpliwie wartościowych wiadomości takich jak bynajmniej że nazizm to skrajnie lewicowa ideologia, faszyzm i nazizm są złe ale nacjonalizm nie (może dlatego że nie jest lewicowy).
Za rok nie wiem co będzie ale co wiem, to wiem że będzie wesoło...
. . .
Minęło kilka dni i jak się okazuje to nie palikotowcy są dziwnym zjawiskiem na blokadzie, ale środowiska wolnościowe, które z faszyzmem zarówno ulicznym jak i zinstytucjonalizowanym walczą praktycznie od początku lat '90. Zresztą ba...co tu dużo mówić- sama blokada w postaci sittingu i puszczaniu antykapitalistycznych piosenek, które swędzą w uszy niektórym osobom o inklinacjach trochę bardziej prawicowych jest już czymś o zgrozo niewyobrażalnym i zbrodniczym.
Chyba dobrze napisałem ostatnie zdanie w oryginalnym tekście...za rok nie wiem co będzie ale co wiem, to wiem że będzie wesoło...

http://gniew-ludu.blogspot.com

piątek, 2 kwietnia 2010

Boże zlituj się nad nami...

Idę sobie dzisiaj rano do pracy, widzę że starsza pani rozdaje "metro", więc myślę sobie a chuj, biorę- łatwiej jej zejdą gazetki no i przy okazji można sobie poczytać czasami ambitne artykuły ukazujące się w tej ambitnej gazetce pt. gdzie jest dzisiaj jaka impreza, tudzież blokada antyfaszystowska czy coś w tym stylu, gdzie i jak ubiera się dziś Doda cycoda, może pomyliłem gazetki, mniejsza z tym...

Otwieram jebane "metro"- papież. Papież? papież. Tak Javi to nie twój sąsiad tylko papież...tak. Nie, nie mylisz się to ten sam uśmiechnięty gościu z fotki z Pinochetem wesoło machający z balkonu. Błąd...a nie, już kapuję, mój mózg powoli zaczyna się budzić, to nie ten od ostatniej afery pedofilskiej w kościele. To inny. Tamten umarł kilka lat temu. Teraz jest inny. Tamten jak się okazuje umarł właśnie 2 kwietnia czyli dziś. Tak dziś. Dziś czyli dzień po prima aprilis. Dzień po pierwszym kwietnia umarł papież. No i co? No i chuj.

No i chuj. Umarł kilka lat temu, akurat dzień po prima aprilis, więc teraz o tym wszyscy piszą (jak widać darmowe gazetki są cennym źródłem informacji). Gdyby nie "metro" nie dowiedziałbym się o tym. Nie dowiedziawszy się o tym, nie dowiedziałbym się również co robi teraz na pierwszej i ostatniej stronie "Faktu", gdzie jeszcze wczoraj była niezła laska, z niezłymi cyckami.

Niestety nie ma cycek, nie ma gołych lasek. Jest papież. Tak, dziś jest Papież. Dziś, dzień po prima aprilis nie ma cycek jest Papież. Papież tam gdzie cycki. Papież w cyckach, między cyckami i wycyckowany.

. . .

Zjadłbym dzisiaj kiełbasę krakowską. Jedna z nielicznych rzeczy, ktore w tym kraju wprawiają cię w naprawdę dobry humor. Druga to oglądanie Korwina Mikke na YouTubie. Najlepiej grillowałbym kiełbasę krakowską jednocześnie oglądając Korwina Mikke. Niestety zjebało mi się coś w WiFi'u w laptopie i nie będę mógł podpierdalać internetu od kurii przy kościele wybudowanym nielegalnie w parku. Przez co nie będę mógł grillować kiełbasy jednocześnie ogladając Korwina Mikke.

Jest ładna pogoda. W sam raz na grilla. Zjadłbym kiełbasę krakowską i karkówkę na grillu jednocześnie oglądając Korwina. Ale tego też nie wolno. Bo dzisiaj oprócz tego że jest dzień po prima aprilis, w ktorym umarł Papież to jest wielki piątek.

A jak wiadomo w wielki piątek Jezus Chrystus umarł na krzyżu, aby uratować takich jebanych komunistów jak ty Javi, albo twoja dawna sąsiadka z góry, albo Charlie Chaplin. Kiedy umarł Charlie Chaplin? Nie mam pojęcia (dobra, nie będę was męczył- wikipedia mówi że 25. grudnia). Wiem że Charlie nie będzie wycyckany w "Fakcie". Nie napisze o nim wybiórcza ani ty się o niego nie pomodlisz.

Dlaczego? O tym nie chce mi się pisać. Wiem że nie tylko ja mam problemy z wielkanocą i dniem po prima aprilis kiedy umarł papież. Problemy ma też Madonna i Agnostic Front, którzy sobie zorganizowali koncerty w nie te dni co trzeba. Mam więc zaszczyt dzielenia wspólnego problemu z wielkimi osobistościami, co naprawdę rzadko mi się zdarza. Najwidoczniej kościół uznał, że cycki Madonny są lepsze od cycek, które teraz zajął Papież. A to nie jest w porządku.

Dla mnie osobiście święta wielkanocne to okres totalnego opierdalania się i nie zamierzam tego zmieniać. Też miło by bylo gdyby ktoś inny nie zmieniał tego za mnie. Niech święta wielkanocne każdy spędza jak chce i niech nikt nikomu nie zawraca głowy. Mieszkając w Wenezueli sporo wielkanocy jak i świąt tzw. "bożego narodzenia" spędziłem razem z kolegami i koleżankami bardzo miło na plaży grzejąc dupsko na karaibach i jakoś nie zamieniłem się w rybę, wbrew groźbom miejscowych kaznodziejów :-)

Hernán2ez